piątek, 11 czerwca 2010

JUTRO ZNAJDĘ PIĘKNE MIEJSCE




Między jeziorem a lasem ledwie widoczna ścieżyna i ja, szukający odpowiedniego stanowiska wędkarskiego. Jest! Drzewa dość wysokie, miejsce z boków osłonięte wysokim sitowiem, twardy brzeg, a więc nic nie pozostaje jak natychmiastowa aneksja wymarzonego miejsca. Tu wędki, obok podbierak, wyżej krzesełko, tam sadzyk, w środku parasol, pod nim torba, niżej zanęta i słoik z robalami, butla z wodą mineralną, butla z colą, termos z kawą, kanapki i teren zagospodarowany. To moje królestwo. Nikt się nie wciśnie. Sam i tylko sam z przyroda. Teraz dwa dobre, dalekie rzuty, wędki na widełki, jeszcze podwieszenie ping-pongów... O kay! Sadowię się wygodnie w foteliku turystycznym i szczęśliwy słucham jak śpiewają ptaszki, jak delikatna fala muska trzcinę, jak szumią drzewa lekko tańczące z wiatrem. To tak musi wyglądać raj. Raj na ziemi i na dodatek jeszcze co chwila świeża ryba w sadzyku i ręka sięgająca do torby po puszkowe piwo...
Człowiek nie zauważa upływającego czasu, a wieczorem pozostaje szara rzeczywistość. Kanapki zjedzone, napoje wypite, sadzyk przepełniony rybami i czas odwrotu. Nawet ciasna torba, która rano była jakaś pakowniejsza, teraz nie może niczego pomieścić. No cóż! Staję na palcach rozglądam się dookoła, nie widzę nikogo. No to frrr - niepotrzebna i pusta butla leci jak "persching" w lewo, druga jak "SS-20" w prawo, puszki niby granaty za siebie. Hura! Wróg pokonany! I tylko jeszcze papier w krzaki, stary chleb do wody, słoik z robalami i resztę zanęty... też do wody. A co? I rybom się należy coś bez ostrych niespodzianek. Szczęśliwy z udanego urlopowego dnia wracam w glorii na biwak, tyle ryb, każdemu coś kapnie. A jutro? Jutro znajdę sobie jeszcze piękniejsze miejsce na brzegu, bo tam gdzie byłem... jakieś chamstwo naśmieciło.

"Magazyn Wędkarski" nr 9/1997

Brak komentarzy: